niedziela, 24 kwietnia 2011

Jak się historia ta zaczęła...?

poniedziałek


I zawsze jest tak, że albo ktoś ciebie kopie w dupę, albo - przy odrobinie szczęścia - ty kopiesz kogoś. Tak mawiał mój tata. A właściwie nie tak, ale ja w ten sposób to odbierałem. Mawiał: Michał, pamiętaj synu, że na ludzi trzeba uważać, bo nigdy nie wiesz, z kim przyjdzie ci w przyszłości dzielić mieszkanie. Tak właśnie powiadał tata. Tata powiadał również, iż święcie wierzy w to, że jedynymi pewnikami na świecie są powtarzające się cyklicznie każdego poranka narodziny Słońca i niechybnie czekająca na mnie świetlana kariera chirurga, ortopedy, laryngologa lub choćby internisty. Tak więc biologia stała się moim sprzymierzeńcem na dobre i na złe. Póki śmierć nas nie rozłączy. I tak też się stało.
Śmierć wkroczyła między te więzi, obracając je w ohydne konwulsje i setki nieprzespanych nocy, które nastąpiły tuż po tym, jak uczestniczyłem w sekcji zwłok świnki morskiej będącej hermafrodytą, która za życia, jak i po śmierci (a także jej dwojakie narządy płciowe) pozostawała w posiadaniu dość wykręconej dziewczynki imieniem Krycha. Krycha przyczyniła się również do porzucenia przeze mnie innej dyscypliny związanej bezpośrednio z fizycznością i anatomią, a mianowicie: podglądania. Bo, kto Krychę raz zobaczy, tego mózg się wypaczy – ten okrzyk towarzyszył memu dzieciństwu, przeradzając się z czasem w wyliczankę, głupi wierszyk, groźną przypowieść, a później prześmiewczą anegdotkę przy piwie. Krycha miała starszego brata - i jak sobie teraz o tym pomyślę, to tata miał rację mówiąc, że jak już raz kogoś kopniesz, to szykuj się na kopy zwrotne. Jej brat miał na imię Jacek.


Jacek. Jacek jest inny, być może mądrzejszy, choć właściwie w to wątpię, i to bardzo szczerze. Jacek jest szefem naszej grupy. Jacek mawia – jeśli coś cię wkurwia, to zniszcz to natychmiast.
Pracujemy razem w małym oddziale sieci telefonii komórkowej w jeszcze mniejszym mieście. To znaczy my pracujemy – ja, Olka i Kamil; Jacek tylko patrzy jak harujemy. I oczywiście ma z tego patrzenia cztery razy większy zysk niż my. Forsa przelewa mu się z kieszeni do kieszeni, że aż syczy, a ja wcinam chleb z mielonką z cholera wie czego, zapijając go lurowatą herbatą z zeschłych liści przydrożnych drzew.
To taka symbioza z jednostronną korzyścią. Jacka oczywiście.
Ja zapieprzam - on kupuje nowy samochód. Ja na kolanach błagam klientów - on poci dupę w saunie. Ja flaki sobie wypruwam w imieniu doskonałego zasięgu sieci - on zasięga rad przydrożnych kurew, bo żona jest chora.

Jacek ma ładny, nowy i super-ekstra-stylowy garnitur szyty na miarę. Na miarę czasów oczywiście, bo krawiec przysłowiowo dał dupy zwężając to i owo. Bo Jacek to taki kurdupel, co to wszystko przerabiać musi, żeby na niego pasowało. Jak boga kocham - wszystko, włącznie z prezerwatywą - dlatego ma ze dwa tuziny dzieciaków, zaludniających południe polski, ze zjazdów firmowych.
Ma jeszcze buty. Ale to już nie styl, a klasa á la Amerykański Pogromca Dzikich Plemion. Skóra z węża i złote obicia podeszwy. Aż dziw, że takie badziewie produkują za jedyne piętnaście stówek za parę. I jeszcze dziwniejsze, że się takie palanty, jak ten tu, znajdują żeby to kupić. Ale nie mi to oceniać - plebs jestem, więc morda w kubeł i do roboty.

Jacek jest szefem. Jacek to Jacek. Jacek i jego kodeks.



Kodeks Jacka:

1)           Każdy ma swoje miejsce. Moje jest u samej góry każdych.
2)           Każdy z was jest każdym, na górze, którego stoję ja.
3)           Walka jest mało wykwintną formą zdobywania, branie jest formą czystą.
4)           Jeśli już musisz walczyć, to zrób to tak, aby mieć z tego korzyść. Niech walczą wszyscy - ty zbieraj łupy.
5)           Pieniądze nie dają szczęścia tylko tym, którzy ich nie mają.
6)           Największą wartość mają banknoty, dlatego szanuj banknoty swoje jak siebie samego.
7)           Każdy napiwek jest gwoździem do twojej trumny; grosz zostawiony w sklepowej kasie na przy okazji jest krótką drogą do nędzy.
8)           Jedyna rzecz, jaką znam i ma ona krótkie nogi, to jamnik, dlatego nie obawiaj się kłamać.
9)           Pożądaj wszystkiego, czego tylko możesz zapragnąć - należy ci się to w zupełności.
10)      Mów tak, by wszyscy słuchali, słuchaj tak, by móc wykorzystać to przeciw mówiącemu.

Tak, Jacek ma swój kodeks.


***

- Dzień dobry, panie Jacku - no i zaczęło się.
Kolejny dzień w tej słodkiej ubojni indywidualności.
- Jak minął weekend?
- Aaa, szkoda gadać, dżakuzja mi nawaliła i cały weekend przesiedziałem w saunie!
Dżakuzja kurwa jego pierdolona mać, dobrze chociaż, że nie mówi wanna z bąbelkami, palant jeden. Spoko. Jestem spokojny.
- To rzeczywiście do bani – odpowiadam myśląc błogo wywal się na ryj.
- Michał, czy ty znów, za przeproszeniem, napierdolony przyszedłeś do roboty, czy drzwi w domu nie miałeś?
- Panie Jacku, ale zamykałem, jak Boga kocham, zamykałem! Może to te jełopy z serwisu, byli przecież rano!?
Gówno zamykałem, ale pozory muszą być.
- Ty mnie Michał nie denerwuj, bo ja dobrze wiem, co ty gdzie i kiedy robisz!
I znów się zaczyna. Nogą po ziemi wymaluje niewidoczną linię, a rękoma wykreuje nieistniejący mur między klasami społecznymi. Odgrodzi swoje stanowisko szefa wyimaginowanym wałem obronnym i zasra się w nim na śmierć.
- Michał, tu patrz! Tu jest linia nie do przekroczenia dla ciebie. Dla ciebie Olka i Kamil też. Jak mi któreś jeszcze raz przekroczy ten próg, to na zbity pysk, ale już. Won i puszki po śmietnikach zbierać!
- Dobrze panie Jacku, ale ja te drzwi naprawdę…
- Michał, ja wiem, co to prawda, a co fałsz. Oszukiwać to ty możesz księdza i Maryje Zawsze Dziewicę. Ale, ani mi się waż mnie oszukiwać. Dobra, dobra koniec mazgajenia i wożenia dup na krzesełkach. Do roboty panie i panowie, do roboty.
Do roboty. Znów się czepia. Czego się czepiasz palancie jeden!? Nie, no ja na grób matki przyrzekam, że z dobrej rodziny jestem bez patologii. Ale, jak coś takiego widzę i słyszę, to się krew we mnie gotuję i muszę walnąć sobie polski przecinek w postaci błogosławionego wulgaryzmu. KURWA.

Jacek kiedyś, tak jak my teraz, był robolem bez własnego zdania. Ale Jacek, w odróżnieniu od nas, od samego początku wykazywał się sprytem i ściśle obranym celem.
Zaczaił się jak krwiożerczy kleszcz w rogu małego saloniku i wyczekiwał aż jego wróg w postaci osoby ówczesnego szefa wykona nieodpowiedni ruch. A wtedy cap i głowa ścięta. Tak było. Przez półtora roku oszczędzał siły i ważył słowa, ale gdy nastał odpowiedni moment podpierdolił szefa jeszcze wyższemu szefowi, że tamten szwindle kręcił do swojej kieszeni. Na dowód miał gnojka z podwórka, co sam go ustawił, żeby przyszedł kupić ładowarkę.
Szef, jak to szef, okazje wykorzystał, własną ładowarkę od prądu odłączył i jeszcze ciepłą sprzedał jako nową gnojkowi. Teraz przesiaduje dnie całe w mordowni za rogiem, za zbrodnie używanej ładowarki z zyskiem na łączny koszt jednego piwka.

Tak, Jacek to ma spryt i pustą dziurę w miejscu sumienia. 

cdn